środa, 27 kwietnia 2011

Fastaval prywatnie

Pojechałam na Fastaval, bo Frederik powiedział, że będę się dobrze bawić. Ponie­waż poprzednio jego zapowiedzi się sprawdziły, zdecydowałam się posłuchać i tym razem. Samolotem do Kopenhagi, dwie godzinki spaceru po mieście i hop do po­cią­gu. Kierunek: Silkeborg. W towarzystwie międzynarodowym (duńso-szwedzko-nor­wes­kim), z zapasem smørrebrød i paczką magazynu Playground w walizce.

Fastaval jest niesamowicie dobrze zorganizowanym konwentem. Jeszcze kilka ty­god­ni przed przyjazdem trzeba zapoznać się z programem i wybrać gry, w które chce się zagrać. Każda gra to 20 koron. Bo na Fastavalu przede wszystkim się gra. Po przy­jeź­dzie dostaje się rozpiskę z indywidualnym programem, której lepiej nie gubić, bo ona uprawnia też do odbioru posiłków, koszulek itp. Jeśli ma się nadmiar wolnego czasu, to można też skorzystać z listy rezerwowej — zawsze okazuje się, że ktoś nie stawił się na wybraną grę.

Cały czas dostępne są planszówki, od rana otwarta jest kawiarnia, która zamyka się trochę po północy, kiedy to otwiera się bar. Na terenie konwentu jest bez­prze­wo­dowy internet, więc można być przyssanym do twittera i informować cały Internet o tym, co się dzieje (teh Internetz must know!). W tym roku wynajęto nową szkołę, której wielkim plusem było to, że otaczała ją spora ilość zieleni, więc można było bezkarnie wygrzewać się na trawie w słońcu.

Zagrałam w sumie w pięć scenariuszy:

1+1
Gra dla dwóch osób (opcjonalnie trzech, gdy jedna jest MG). Opowiada o związku i opie­ra się na schemacie: wprowadzenie (początek romansu, zwykłe spokojne dni), wzrost napięcia (coś nie gra), punkt kulminacyjny (konflikt), spadek napięcia (roz­wią­zanie konfliktu i decyzja o dalszych losach bohaterów). Bardzo ładny system ge­ne­rowania postaci (ja rozpoczynam zdanie, druga osoba je kończy i postać gotowa; ge­neruje się 6 par i wybiera tę, w której zapowiada się najciekawszy konflikt). Wraz ze wzrostem napięcia zmienia się metoda gry: od grania stolikowego po larp/impro. Gdybyśmy zagrali z MG gra miałaby o wiele lepsze tempo.

Nothing ventured
Opowieść o czwórce hipsterów z Kopenhagi, którzy robią sztukę. Każdy z nich ma jakiś problem, relacje między nimi też są mocno niejasne. Miałam świetnych współ­graczy, popisy Frederika Jensena, Nathana Hooka i trzeciego gracza, którego imie­nia niestety nie pamiętam, zasługiwały na oklaski.

Adam and his friends
Opowieść o dorastającym chłopcu i jego wyimaginowanych przyjaciołach. Bawiłam się dobrze, ale uderzył mnie rozdźwięk pomiędzy tym, o czym gra miała być, a o czym faktycznie była. Z mojego punktu widzenia to było wypełnienie misji, którą chłopiec zlecił swoim wyimaginowanym przyjaciołom. Scenariusz zaś twierdzi, że to gra o dorastaniu i o pozbywaniu się wyimaginowanych przyjaciół. Niestety, to nie było widoczne w naszej rozgrywce. Irytująca była też zasada, że MG może zmieniać zasady i rzucać kośćmi w ukryciu. Naprawdę, potrafię zaakceptować, że dla dobra opowieści pewne rzeczy są konieczne i nikt nie musi przede mną udawać, że to kwes­tia rzutu.

IKEA
Seria zabawnych jednoaktówek dla czterech osób. W każdej scenie mamy dwie osoby, które wybierają się do IKEI. Jedna z nich to inicjator wyprawy, a druga to towarzysz. Ale towarzysz zawsze ma jakiś ukryty sekret czy motyw. Np. mamy bohatera, który chce kupić dla żony szafkę. Towarzyszy mu świeżo rozwiedziony przyjaciel. Pozostała dwójka graczy nie zna motywacji postaci. Oni odgrywają „podglądaczy” w IKEI i komentują zza półek poczynania głównych bohaterów. Po odegraniu scenki gracze-obserwatorzy powinni zgadnąć, jakie były motywy wyprawy głównych bohaterów. Zabawne w taki sposób, w jaki cieszyć może komedia slaps­tickowa.

Sex, Drugs and Rock'n'Roll
Opowieść o piątce muzyków z Wielkiej Brytanii, którzy próbują zrobić karierę w Sta­nach. Imponujące zdolności autora i jednocześnie Mistrza Gry, który nie tylko us­ta­wiał sceny, ale jeszcze wziął na siebie rolę jednej z postaci, kiedy jedna z gra­czek opuściła sesję, a także przypisanych do tej postaci bohaterów drugoplanowych. Bawiłam się dobrze, ale mam wrażenie, że można by uczynić ten scenariusz lżej­szym, gdyby tylko zaufać bardziej graczom. W końcu wszyscy wiemy, jak toczą się takie historie.



W niedzielę zagrałam też w Fiasco. Mimo moich obaw gra zadziałała bardzo ładnie. Mogliśmy mieć o wiele krótsze sceny, czasem miałam też wrażenie, że facilituję tę grę, kiedy musiałam przypominać graczom, żeby ustalić warunki zakończenia sceny albo sugerować, że to dobry moment na rozwiązanie. Ale szczęśliwie wszyscy gracze mieli podobne poczucie humoru i nikt nie krzywił się z powodu narastającego ab­sur­du. Jeden drobiazg: wydaje mi się, że przy pięciu graczach dwie karteczki z „po­trze­bą” są niewystarczające, bo części postaci brakuje wtedy motywacji. Trzy byłyby lepsze.

Poza tym zagrałam w karciankę Illuminati. Kristian miał przygotowane naj­za­baw­niejsze decki świata. Poza tym teorie spiskowe zawsze mnie cieszą. Niemal udało mi się wysadzić w powietrze Nowy Jork.

Zagrałam w Sage Fight i Sage Fencing. Mam nadzieję, że film, który ktoś robił podczas rozgrywki, nie znajdzie się nigdy w sieci, bo przypuszczalnie nie wy­glą­dałam szczególnie godnie.

Zostałam poddana serii krzyżowych pytań (o ogórki, narzekanie i papieża), które miały udowodnić moją polskość. Spotkałam drugą na Fastavalu Polkę (ale ona miesz­ka w Danii, to się nie liczy). Usłyszałam Amerykanów wypowiadających serię lo­so­wych fraz po polsku (dosyć imponująca kolekcja wyrażeń). Moje osobiste zwycięstwo językowe to zagranie Nothing ventured z duńskimi handoutami. Cóż, duński to jak norweski z błędami ortograficznymi.

Zagrałam w Acion Castle. Jestem pd wrażeniem, że można tę grę prowadzić z pa­mię­ci. Świetnie obserwuje się, jak tłum stopniowo zaczyna myśleć w ten sam sposób.

Miałam doskonały balans grania, mówienia o grach i mówienia o rzeczach bez sen­su. W kategorii rzeczy bez sensu długo na prowadzeniu była rozmowa o nieist­nie­jącej grze Porn shoot, ale potem prowadzenie przejęli Finowie zapraszający na Ropecon.

Wniosek wypracowany w drodze powrotnej z Torem Kjetilem: podstawowa różnica mię­dzy graniem norweskim a duńskim jest taka, że choć oba style opierają się na im­pro­wizacji, to gry norweskie są krótsze i bardziej pretekstowe i z otwartym za­koń­czeniem, podczas gdy Duńczycy starają się mieć większą kontrolę nad wydarzeniami w fikcji.

Po powrocie przypomniałam sobie, że Oslo jest jednak na północy. Nie ma mowy o krót­kim rękawku i chodzeniu bez rajstop. No i oczywiście mam tradycyjne pokon­wentowe przeziębienie.

1 komentarz:

  1. Anonimowy28/4/11

    The fourth player in Nothing Ventured was Johnni Frost, a great guy.

    Yes, that was a good game of Illuminati. The Discordian Society won but only after Björne the Messiah got weltsmertz and withered away :)

    Thanks for a good time at Fastaval - hope to see you again some day!

    Frederik J. Jensen

    OdpowiedzUsuń