poniedziałek, 17 lutego 2014

O prelekcjach

Przy oka­zji każ­de­go kon­wen­tu zda­rza mi się ma­ru­dzić na ja­kość pre­lek­cji wspól­nie z przy­naj­mniej jed­ną gru­pą zna­jo­mych. Te­raz bę­dę na­rze­kać pu­blicz­nie, ale spró­bu­ję też po­szu­kać roz­wią­zań.

1. Zwykle chodzę tylko na prelekcje znajomych
Wbrew po­zo­rom to nie ko­le­sio­stwo i gru­pa wza­jem­nej ad­o­ra­cji. Po pro­stu wiem, jak ci lu­dzie gra­ją, jak mó­wią i ja­kie ma­ją kom­pe­ten­cje. To zwy­kle oso­by z po­dob­nym sta­żem er­pe­go­wym jak ja, ale tro­chę in­ny­mi do­świad­cze­nia­mi, więc mo­gę się spo­dzie­wać, że ich prelekcje bę­dą w sam raz dla mnie. Oczy­wi­ście każ­dy ma swo­ich zna­jo­mych i na ich pre­lek­cje cho­dzi, więc te gru­py się nie mie­sza­ją i dys­ku­sja bywa do­syć ogra­ni­czo­na, na co nic po­ra­dzić nie moż­na.

2. Chodzę na prelekcje fejmusów
Nie wszyst­kich fej­mu­sów oczy­wi­ście. Ale je­śli na kon­wen­cie jest Lans Ma­ca­bre, to za­wsze sta­ram się iść na przy­naj­mniej jed­ną ich pre­lek­cję. Tak, to też są moi zna­jo­mi, ale poza mną na ich pre­lek­cje cho­dzi masa lu­dzi, któ­rych przy­cią­ga ra­czej re­pu­ta­cja. I „re­pu­ta­cja” jest tu chy­ba lep­sza niż „fejm”, bo Ska­ła czy Alex ma­ją gi­gan­tycz­ne do­świad­cze­nie w gra­niu i w mó­wie­niu o grach, więc na swo­ją opi­nię za­pra­co­wa­li. To też zwy­czaj­nie roz­sąd­ni, doj­rza­li lu­dzie, więc mimo że gra­my w zu­peł­nie róż­ne gry, to wy­cho­dzę z pre­lek­cji za­in­spi­ro­wa­na i z gar­ścią po­my­słów.

3. Rzadko udaje mi się wysłuchać prelekcji w całości
Przy­zwy­cza­jo­na je­stem do sche­ma­tu wstę­p-ro­zwi­nię­cie­-za­koń­cze­nie. Nie wiem, czy wy­nio­słam to z lek­cji pol­skie­go czy z kon­fe­ren­cji na­uko­wych i bran­żo­wych, ale taka kon­struk­cja jest dla mnie punk­tem wyj­ścia. Naj­pierw przed­sta­wiam pew­ne za­ło­że­nia i sta­wiam py­ta­nia lub te­zę, po­tem przy­glą­dam się przy­kła­dom lub ana­li­zu­ję zja­wi­ska, a koń­czę syn­te­zą. Bar­dzo do­bre po­dej­ście, je­śli mia­ła­bym na­pi­sać ar­ty­kuł. Fa­tal­ne, kie­dy mó­wię na kon­wen­cie.

Na­strój kon­wen­tu jest taki, że ła­zi się z miej­sca na miej­sce, po­ty­ka o zna­jo­mych, wpa­da w wir plot­ko­wa­nia, sia­da się do plan­szów­ki, któ­ra trwa dłu­żej niż się są­dzi­ło, albo wy­cho­dzi się na obiad i wra­ca po czte­rech go­dzi­nach lub na­stęp­ne­go dnia. Pre­lek­cje ma­ją za to zu­peł­nie inny rytm. Mu­sia­ły­by być na­praw­dę su­per, że­bym chcia­ła się temu rytmowi pod­po­rząd­ko­wać. W efek­cie spóź­niam się na pra­wie wszyst­kie pre­lek­cje poza wła­sną, albo wy­cho­dzę 15 mi­nut wcze­śniej. Z tego miej­sca prze­pra­szam wszyst­kich po­krzyw­dzo­nych pre­le­gen­tów. Wy­da­je mi się jed­nak, że ła­twiej zmie­nić kon­struk­cję pre­lek­cji niż zmu­sić ca­ły kon­went, że­by się do pre­lek­cji do­sto­so­wał.

Jest jednak wyjście. Sta­szek na­zwał to kon­struk­cją mo­du­ło­wą. O co cho­dzi? Chcia­ła­bym tak kon­stru­ować wy­stą­pie­nie, że­by skła­da­ło się z kil­ku (o­ko­ło pię­ciu) mi­ni­-pre­lek­cji. Nie mam na my­śli aneg­dot, ale ra­czej mi­ni­-pro­ble­my, któ­re pre­zen­tu­je­my i roz­wią­zu­je­my. (Uwa­ga na mar­gi­ne­sie: wszyst­kie moje wy­stą­pie­nia sta­ram się kon­stru­ować tak, że­by roz­wią­zać ja­kiś pro­blem. Nie lu­bię pre­lek­cji laj­fstaj­lo­wych.) Tyl­ko nie mam po­ję­cia, jak to zro­bić, bo w ten week­end nie star­czy­ło mi na­wet cza­su na po­rząd­ne roz­wią­za­nie jed­ne­go pro­ble­mu, więc nie wiem, jak mia­ło­by się udać z pię­cio­ma.

4. Nie wiem, co zrobić z publicznością
Oczy­wi­ście pu­blicz­ność to pod­sta­wa, do ko­goś trze­ba mó­wić. Jed­nak jako pre­le­gent­ka zu­peł­nie nie po­tra­fię się z nią ob­cho­dzić. Boję się, że ktoś za­cznie ga­dać obok te­ma­tu i wszyst­ko się po­sy­pie, a ja mam prze­cież tyle waż­nych rze­czy do prze­ka­za­nia (na­pi­sa­łam to z pew­ną do­zą au­to­iro­nii, mind you). Chy­ba też dla­te­go moje pre­lek­cje wy­glą­da­ją czę­ściej jak per­for­mens niż spo­koj­na roz­mo­wa. Staram się zaczarować słuchaczy moją charyzmą, żeby mi na tę godzinę czy dwie całkowicie uwierzyli (j.w.). W efek­cie bar­dzo trud­no mi po­tem oce­nić, jaki był fak­tycz­ny od­biór pre­lek­cji.

Jak wspo­mnia­łam, bo­ję się, że ktoś mi wej­dzie z bu­cio­ra­mi w wystąpienie. Lu­bię też my­śleć, że je­śli ktoś przy­szedł do mnie na pre­lek­cję, to chce po­słu­chać wła­śnie mnie, a nie tym­cza­so­we­go i sa­mo­zwań­cze­go guru z pu­blicz­no­ści, bo jako od­bior­ca sama tak wła­śnie dzia­łam – chcę po­słu­chać, jak Pla­ne mó­wi o eru­dy­cji. I su­per, że lu­dzie ma­ją mą­dre spo­strze­że­nia, ale ja chcia­łam po­słu­chać Plane'a, nie kogoś in­ne­go. Są tacy, któ­rzy wul­gar­nie ka­żą się pu­blicz­no­ści za­mknąć, ale są też tacy, któ­rzy ma­ją zbyt wie­le kul­tu­ry oso­bi­stej, że­by to zro­bić. I to pro­wa­dzi mnie do ko­lej­ne­go punk­tu.

5. Nie wiem, czy lubię się kłócić
Na pew­no lu­bię dys­ku­to­wać, ale nie wiem, czy przy 10+ oso­bach i w ogra­ni­czo­nym cza­sie dys­ku­sja jest moż­li­wa. Nie wiem też, czy na kon­wen­cie lu­dziom za­le­ży na dys­ku­sji, czy ra­czej na po­ka­za­niu, że są tacy strasz­nie mą­drzy i faj­ni. Nie wiem, czy i mnie nie za­le­ży mo­men­ta­mi na tym dru­gim (prze­cież wiem, że gram do­brze i faj­nie, gdy­by by­ło ina­czej, to prze­cież bym tak nie gra­ła). Zatem dziw­nym nie jest, że – o ile pre­le­gent po­zwo­li – wy­stą­pie­nie zmie­nia się w pa­nel, dys­ku­sję, a na­wet kłót­nię (i po­tem wra­ca się do domu z mę­czą­cą chryp­ką). Za­ska­ku­ją­ce jest to że od 10 lat lu­dzie kłó­cą się o to samo. I zu­peł­nie oso­bi­ste za­sko­cze­nie: lu­dzie da­lej kłó­cą się o tzw. in­die. The For­ge zdą­ży­ło umrzeć i pod­jąć pró­bę zmar­twych­wsta­nia, a w Pol­sce lu­dzie da­lej się kłó­cą o to czy to na pew­no rpg (i czy jest „nor­mal­ne­”). Z jed­nej stro­ny bar­dzo chcę się po­kłó­cić. Z dru­giej – nie mam już si­ły i tyl­ko wzdy­cham cięż­ko.

6. Rzadkie są fajne formy interakcji
Pa­rę lat temu na Fa­sta­va­lu by­łam na su­per­in­te­re­su­ją­cym wy­stą­pie­niu Ja­re­da i Lu­ke­'a. Pa­no­wie wie­dzą, jak za­an­ga­żo­wać pu­blicz­ność nie pozwalając jej jednocześnie zbo­czyć na ma­now­ce. No i na ko­niec ca­ły tłum gra w Ac­tion Ca­stle. I nie ma zna­cze­nia, że wcze­śniej wi­dzia­ło się w in­ter­ne­tach, jak inni to ro­bią. Ra­dość z od­kry­cia opcji save za każ­dym ra­zem jest taka sama. I kie­dy w tym roku na zjA­vie Pe­tra i TOR po­pro­wa­dzi­li pu­blicz­no­ści Mur­de­ro­us Ghost mo­głam tyl­ko pod­sko­czyć z ra­do­ści. Ta gra Vin­cen­ta Ba­ke­ra dzię­ki swo­jej kon­struk­cji przy­po­mi­na­ją­cej Cho­ose Your Own Ad­ven­tu­re świet­nie się do tego na­da­je.

7. Potrzebne jest RPG 101
Wy­da­je mi się też, że ta­kie atrak­cje znacz­nie le­piej prze­ka­zu­ją, jak grać, niż na­wet naj­dłuż­sze opo­wie­ści. Wspo­mi­nam kon­kurs na nar­ra­cję or­ga­ni­zo­wa­ny przez Lans Ma­ca­bre kil­ka lat temu na Avan­gar­dzie. Or­ga­ni­za­to­rzy pusz­cza­li mu­zy­kę, a uczest­ni­cy im­pro­wi­zo­wa­li opi­sy. Każ­dy ko­lej­ny etap wy­glą­dał tro­chę ina­czej i był tro­chę trud­niej­szy, ale ba­wi­łam się fan­ta­stycz­nie, a fi­nał z prze­ka­zy­wa­niem so­bie bu­tel­ki, któ­ra słu­ży­ła za mi­kro­fon był nie­sa­mo­wi­cie eks­cy­tu­ją­cy. I wte­dy oka­za­ło się, że to, co uwa­żam za nor­mal­ną narrację, jest czymś szcze­gól­nym, że jed­nak więk­szość lu­dzi na sali nie po­tra­fi tego zro­bić. A uczy się chy­ba naj­le­piej przez przy­kład.

Pa­mię­tam też ja­kiś kon­went daw­no, daw­no temu (praw­do­po­dob­nie był to Dra­cul 2005 w Gli­wi­cach), gdzie tra­fi­łam na coś po­dob­ne­go – ka­wał­ki se­sji im­pro­wi­zo­wa­ne do mu­zy­ki. Wte­dy nie by­łam na sce­nie, tyl­ko wśród pu­blicz­no­ści, i to, co wy­czy­nia­li pro­wa­dzą­cy, ro­bi­ło na mnie na­praw­dę du­że wra­że­nie.

Tak samo do­bre są for­my warsz­ta­to­we. Ska­ła pro­wa­dził kie­dyś ta­ką pre­lek­cję­/warsz­tat, pod­czas któ­rej lu­dzie za­da­wa­li mu róż­ne pro­ble­ma­tycz­ne py­ta­nia, a on od­po­wia­dał. Taka for­mu­ła wy­da­je mi się naj­lep­szym spo­so­bem na do­tar­cie do re­al­nych pro­ble­mów czy spraw, któ­re lu­dzi fak­tycz­nie in­te­re­su­ją.

Są jesz­cze „zwy­kłe” pre­lek­cje prze­zna­czo­ne dla po­cząt­ku­ją­cych lub nie­ogar­nię­tych er­pe­gow­ców. Wy­bra­łam się na ta­ką na zjA­vie w pró­bie wy­rwa­nia się z krę­gu pre­lek­cji pro­wa­dzo­nych przez zna­jo­mych. Kie­dy we­szłam, oka­za­ło się, że na sali jest tyl­ko grup­ka lu­dzi, po­nie­waż w po­ło­wie dwu­go­dzin­ne­go wy­stą­pie­nia więk­szość wy­szła (bo inne pre­lek­cje i zo­bo­wią­za­nia). Zo­sta­łam i przez go­dzi­nę bar­dzo mi­ło mi się plot­ko­wa­ło (lu­dzie gra­ją w de­de­ki, Wol­sun­ga, Kla­nar­chię – rze­czy, o któ­rych nie mam po­ję­cia!). Po­tem za­czę­ła się ich ko­lej­na pre­lek­cja: roz­sąd­na w tre­ści i do­brze wy­gło­szo­na, ale nie­szcze­gól­nie dla mnie in­te­re­su­ją­ca. Po­zo­sta­je więc py­ta­nie, czy lu­dzie, do któ­rych ta­kie wy­stą­pie­nia są ad­re­so­wa­ne, fak­tycz­nie na nie przy­cho­dzą.



Tyle moich żalów. Wylejcie swoje, uczestnicy konwentów!

2 komentarze:

  1. Ale że poważnie miałaś kłótnię o indie?! Opowiedz więcej, to bardzo egzotycznie brzmi.

    I dziękuję za miłe słowa co do prezentacji Duchów, chciałam pokazać jak działa mechanika i że to jest łatwe. I chyba się udało, ktoś zagrał już bez mojego wsparcia, na prelce zefir z marszu poprowadził grę publiczności z tylko niewielkim wsparciem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie do końca ja. Jedna z prelekcji Darkena zmieniła się w coś na kształt kłótni. Po zakończeniu prelekcji miałam okazję jeszcze trochę porozmawiać z jednym ze słuchaczy, który wygłaszał szczególnie ostre sądy, i okazało się, że to trochę kwestia semantyki (czyli indie, cokolwiek to znaczy, są „normalne”, ale już nie „klasyczne”), a trochę kwestia przyznania, że to nie jest tak, że moje granie jest lepsze niż twoje i indie nie sprawia, że Warhammer staje się gorszy czy niepotrzebny. Udało mi się też wskazać, że np. AW ma bardzo fajny sposób zarządzania zasobami z punktu widzenia MG (zegary) i że dla takich mechanizmów przynajmniej warto po indie sięgnąć.

      To banały, oczywiście, więc dziwi mnie, że ludzie są nadal skłonni do ostrego wyrażania poglądów, skoro wszyscy wiemy, że są różne typy gry, które się nie wykluczają, wręcz przeciwnie.

      Usuń