czwartek, 24 listopada 2011

“Burma Chronicles”, Guy Delisle

Guy Delisle z dnia na dzień trafił na szczyt listy moich ulubionych twórców ko­mik­sów. Wybierając coś do poczytania w Outlandzie, sięgnęłam na chybił trafił po Burma Chronicles.

Fragment z francuskiej (oryginalnej) wersji ze strony autora.

Mam taką zasadę, że najpierw przeglądam obrazki. Jeśli to nie mój styl, to choćby nie wiem jak porywająca była historia, nie będę chciała jej czytać. Delisle urzekł mnie od razu dużą prostotą: kadry są przeważnie kwadratowe, od czasu do czasu pojawia się poziomy prostokąt. Kreska jest prościutka, niemal jak szkic czy ka­ry­ka­tura, albo jeszcze inaczej - plan kadrów, jakie mają się pojawić w animacji. Bo Delisle faktycznie zajmował się wcześniej animacją. Rysunki komiksowe robi tech­niką tradycyjną (najpierw ołówek, potem tusz). Drobiazg, który mnie urzeka: jeśli pojawia się kilka kadrów, na których nic się nie dzieje, nic się nie zmienia, i tak wszystkie one rysowane są osobno. Można to zauważyć tylko dzięki drobnym de­ta­lom.

Bruma Cronicles, tak jak Pyongyang i Shenzhen, to travelogues — dzienniki z po­dró­ży. Delisle rozbija się po świecie, czy to wysyłany przez studio animacji, dla którego pracuje, czy to ze względu na akcje Lekarzy Bez Granic, dla których pracuje jego żona.

Fragment z francuskiej (oryginalnej) wersji ze strony autora.

Na początku obawiałam się, że natknę się tu na tanią orientalizację, na zarzucenie czytelnika egzotycznością. Albo poważnych rozważań człowieka z wolnego-i-bo­ga­te­go-Zachodu nad uciskiem w kraju rządzonym przez wojskową juntę. Nic z tych rzeczy. Historia jest bardzo osobista — Delisle notuje reakcje lokalnych miesz­kań­ców na jego kilunastomiesięcznego syna, cierpienia z powodu temperatury i kłopoty ze znalezieniem tuszu potrzebnego do skończenia ilustracji. Sytuację polityczną kraju kreśli zwięźle, zaskakująco dobrze wyjaśniając skomplikowane kwestie. Naj­bar­dziej urzekają mnie jednak fragmenty, w których pokazuje jak łatwo umierają wielkie plany. Gdy dowiaduje się, gdzie mieszka Aung San Suu Kyi stwierdza: „Będę codziennie o tej porze próbował przedostać się na tę ulicę na znak mojego po­par­cia!”. Kilka kadrów dalej widzimy, co Delisle faktycznie robi następnego dnia o tej samej porze. I nie jest to bynajmniej próba przedostania się do domu noblistki.

Delisle skończył niedawno kolejny dziennik z podróży, tym razem do Izraela. Można zobaczyć krótki filmik, w którym rysownik mówi o swojej pracy, podróżach, a także pokazuje swój warsztat. Ja tymczasem pochłaniam jego wcześniejsze dzienniki: chiński i północnokoreański.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz