Uwaga, w poniższej notce będę odkrywać Amerykę, czyli mówić o tym, że język, w którym gramy, jest ważny.
Będąc na obczyźnie, trudno grać w języku ojczystym. Do wyboru pozostają tylko język obcy (angielski) oraz język bardziej obcy (norweski). Problem polega na tym, że to, co dla mnie jest językiem bardziej obcym, jest językiem ojczystym niemal wszystkich pozostałych uczestników gry. Pamiętam rozmowę z Eirikiem po krótkim impro na Grenselandet (festiwal krótkich form larpowych) granym po angielsku. Eirik mówił, że w pierwszej chwili czuł się jakoś ograniczony czy postawiony w gorszej pozycji przez narzucenie mu obcego języka. Chwilę mu zajęło zrozumienie, że dla pozostałych uczestników (Norwega i prowadzącej, Słowaczki, no i mnie &mspace; Polki) to też jest język obcy, więc de facto jesteśmy w podobnej sytuacji. Wszyscy decydujemy się na to ograniczenie, żeby móc zagrać razem.
Nie ma to jak w domu, czyli nie jestem w stanie w żadnym języku wypowiedzieć się tak dobrze, jak po polsku. Mogę grać w szekspirowską grę lucka i poetyzować język, udawać Barańczaka, ale nigdy nie uda mi się udawać Szekspira w oryginale. Po jakimś czasie grania po angielsku zauważyłam, że coraz płynniej przychodzi mi zmienianie rejestrów, dostosowywanie słownictwa i wymowy do postaci czy sytuacji, ale nadal poza moim zasięgiem pozostaje cała masa tricków, na które mogę sobie pozwolić po polsku.
To może po norwesku. Tak wolałaby pewnie większość moich znajomych. Tomas, autor Fabuli, Muu, Pervo i paru innych rzeczy, mówi, że on swoje gry prowadzi tylko w języku ojczystym. Po prostu dla niego język, którego używa, jest bardzo ważny. Problem polega na tym, że daleko mi do takiej znajomości norweskiego (i pewnie to się jeszcze długo nie zmieni), która pozwoli wyłapać te wszystkie subtelności.
Larp łatwiejszy niż stolikowe erpegi. O ile nie zdarzyło mi się zagrać żadnego tabletop rpg, to zdarzyło mi się zagrać dwa larpy po norwesku. W erpegach jest się odpowiedzialnym nie tylko za wypowiedzi swojej postaci, ale też za masę didaskaliów. Albo jedynie za didaskalia, kiedy nie mówimy in character, czy w wypadku gier takich jak Microscope. W larpie mogę grać postacią, której znajomość języka jest tak ograniczona, jak moja. Nie muszę opisywać didaskaliów, po prostu wykonuję czynności, które bym opisała.
Przerwę, zanim dojdę do wniosku, że komunikacja jest niemożliwa, czas wracać do domu i nie ma sensu uczyć się języków. Bo mimo wszystko uważam moje obcojęzyczne doświadczenia erpegowe za jedne z najciekawszych. Nie ma innego sposobu na nauczenie się języka niż po prostu używanie go. Fakt, że próby językowe podejmuje się w gronie znajomych daje spory komfort. A przy okazji można doświadczyć tak dziwacznych rzeczy, jak wspólne śpiewanie kolęd po norwesku (!).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz