środa, 9 lutego 2011

Munch

Jestem przekonana, że możliwy jest taki świat, w którym zostaję historykiem sztu­ki. Co więcej, uważam, że ten świat jest bardziej możliwy niż wiele innych. (Zna­jo­ma zasugerowała objaśnienie dostępności tego świata w ramach pracy z on­tologii, ale w świetle moich przygód z egzaminem z tegoż przedmiotu totalnie mnie to nie bawi.)

Nie jestem jednak historykiem sztuki, słucham więc innych, którzy nimi są. Jak ta mała, siwa pani, która opowiada o obrazach w muzeum Edwarda Muncha. Trochę dzi­wnie słucha mi się opowiadania o obrazach, bo przypomina mi się wtedy taka ins­ta­lacja w którejś z katowickich galerii, gdzie wywieszone były ramy, wewnątrz których znajdowały się tylko jednobarwne kartony. Dostawało się do tego audio­przewodnik, jak w niektórych muzeach (to znaczy: we wszystkich muzeach na Zachodzie), gdzie znajdowały się nagrania z opisami rzekomo tylko istniejących obrazów.



Obrazy Muncha istnieją jednak naprawdę. Czasem jest ich nawet więcej niż można oczekiwać. Niezliczone kopie Wampira czy Krzyku. Ale kiedy przewodniczka opo­wia­da o nich, ja wolę patrzeć na coś innego – okazuje się, że Munch popełnił na przy­kład projekty kart tytułowych. I to naprawdę dobre, takie, które chce się ukraść! (Ten pan obok to nieznana mi figura o żydowskim nazwisku, urzekł mnie.) Tym­cza­sowa wystawa prezentuje też całą masę listów, które Munch pisał, co daje świetny przegląd przez papeterię tamtego okresu.



Wydaje się też, że w Oslo strach otworzyć lodówkę, żeby nie trafić na Muncha. Za­ję­cia mam w budynku jego imienia. Uniwersytet, który obchodzi właśnie w tym roku dwusetne urodziny, udostępni w czerwcu salę otwartą po raz pierwszy sto lat temu, w której znajduje się Słońce – malowidło Muncha. Na banknocie o wartości tysiąca koron figuruje jego twarz (o banknotach kiedyś więcej – mają tu też ban­kno­ty z ko­bie­tami, to powinno być normalne).

Last but not least, w muzeum jest też rąsia. Tak, taka jak rąsie, na które poluję.

3 komentarze:

  1. MumInki9/2/11

    "Niezliczone wersje Krzyku". Czasem lepiej być tylko niedzielnym koneserem sztuki i znać wyłącznie sztandarowe dzieła artystów. Wtedy ulega się miłej iluzji, że zaistniały one jako rodzaj objawienia. Ot, facet pomyślał i machnął coś niezwykłego. A tu zawsze okazuje się, że najpierw było wiele prób,a potem wiele wariacji. I moment kulminacyjny się rozmywa. Dlatego lepiej zrezygnuj z tej wersji rzeczywistości, w której jesteś historykiem sztuki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na jaką rąsię polujesz?

    OdpowiedzUsuń
  3. @Rynn
    Czasem niektóre fonty mają w swoim zestawie znaków taką rączkę jak ta na dole notki -- zaciśniętą w pięść i wskazującą kierunek. Czasem są wykorzystywane nie tylko w książkach (skąd pochodzą), ale też w znakach na ulicy. Przykład krakowski: http://bit.ly/idvEkg
    Uważam, że rąsie są super i robię sobie kolekcję.

    OdpowiedzUsuń