niedziela, 9 listopada 2014

Siła jednego zdania (Sagi Islandczyków)

Egil zła­pał przy­błę­dę za fra­ki, spoj­rzał mu w oczy, po czym we­pchnął ostrze w brzuch, mó­wiąc: „Chcia­łem wbić ci nóż w ple­cy, ale tego nie zrobię.”
Nie­ste­ty, gracz ma pe­cha. Jego huscarl ku­sił los, ale rzut się nie powiódł. Ruch mó­wi wy­raź­nie, że w ta­kim wy­pad­ku mis­for­tu­ne stri­kes. To zna­czy, że ja jako MC wy­ko­nu­ję ruch i mo­że on być tak pa­skud­ny, jak tyl­ko mam ocho­tę.

I wte­dy któryś z gra­czy mó­wi: „Za to jego to­wa­rzysz nie ma ta­kich opo­rów.” Wszy­scy wy­bu­cha­my śmie­chem, bo ta fra­za tak do­brze sie­dzi. Wy­da­je się je­dy­ną sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cą kon­ty­nu­acją tego, co po­wie­dział Egil. Po­pa­trz­cie.

Egil zła­pał przy­błę­dę za fra­ki, po czym we­pchnął mu ostrze w brzuch, mó­wiąc: „Chcia­łem wbić ci nóż w ple­cy, ale tego nie zrobię.” Dru­gi z jego prze­ciw­ni­ków nie miał już ta­kich opo­rów. Hu­scarl po­czuł ból pod ło­pat­ką.

To nie za­słu­gu­je mo­że na Pu­lit­ze­ra, ale brzmi do­brze. Na tyle do­brze, że wszyst­kie po­zo­sta­łe opcje – do tej pory kłę­bią­ce się w mo­jej gło­wie – znik­nę­ły. Nie­szczę­ście, któ­re mo­głam za­fun­do­wać bo­ha­te­ro­wi, mo­gło przy­jąć róż­ne inne for­my. Mo­głam spra­wić, że ktoś go przy­ła­pie – w koń­cu prze­by­wał w środ­ku nocy w miej­scu, w któ­rym nie po­wi­nien. Sta­ry przy­błę­da mógł rzu­cić na nie­go ja­kąś pa­skud­ną klą­twę. W szar­pa­ni­nie Egil mógł zra­nić in­ną oso­bę, na któ­rej mu za­le­ża­ło.

Nie cho­dzi o to, że je­den po­mysł jest tu lep­szy od dru­gie­go. Każ­dy ma swo­je za­le­ty i po­py­cha opo­wieść w in­nym kie­run­ku. Cho­dzi o to, że ni­gdy nie wie­rzy­łam w ład­ną fra­zę. Krę­ci­łam no­sem na wszyst­kie kon­kur­sy na gra­cza czy mi­strza gry, gdzie bra­no pod uwa­gę to, jak barw­ne opi­sy po­tra­fi snuć uczest­nik, czy jak cię­te są jego ri­po­sty. I na­gle fra­za mnie po­ko­na­ła. Oka­za­ło się, że opa­ko­wa­nie jest tak atrak­cyj­ne, że za­war­tość bio­rę wła­ści­wie w ciem­no.

Czy je­stem nie­za­do­wo­lo­na, że sy­tu­acja tak się roz­wi­nę­ła? Tro­chę tak, a tro­chę nie. Mia­łam nie­co inne pla­ny wo­bec tego bo­ha­te­ra, ale prze­cież nie gra­my po to, że­by zre­ali­zo­wać moje pla­ny, ale że­by zo­ba­czyć, jak dana po­stać po­ra­dzi so­bie z po­sta­wio­ny­mi przed nią wy­zwa­nia­mi. Czy gracz, któ­ry rzu­cił tę ma­gicz­ną fra­zę, po­wi­nien był sie­dzieć ci­cho? Tak, bo to nie jego spo­tli­ght i nie on pro­wa­dzi. Jego spo­so­bem wpły­wa­nia na roz­wój wy­pad­ków po­win­ny być dzia­ła­nia jego po­sta­ci. Ale znów, nie prze­szka­dza mi to aż tak. Być mo­że za bar­dzo przy­zwy­cza­iłam się do roz­pro­szo­nej nar­ra­cji.

środa, 21 maja 2014

Karnawał Blogowy #55: Edukacja

Ni­gdy nie bra­łam udzia­łu w Kar­na­wa­le Blo­go­wym, ale te­mat tej edy­cji na­tych­miast przy­wo­łał wspo­mnie­nie pew­nej lek­cji an­giel­skie­go w li­ceum (mo­je li­ceum by­ło dziw­ne, mie­li­śmy an­giel­ski 5 razy w ty­go­dniu, czę­sto po dwie go­dzi­ny, więc mu­sie­li­śmy strasz­nie du­żo ga­dać, że­by ja­koś ten czas za­peł­nić). Mój do­bry ko­le­ga, z któ­rym gra­li­śmy wte­dy du­żo w Wam­pi­ra, za­czął opo­wia­dać o rpg i jak przy­dat­na w roz­wi­ja­niu wy­obraź­ni jest to roz­ryw­ka. Bar­dzo do­brze pa­mię­tam ten mo­ment, bo jego wy­po­wiedź sko­men­to­wa­łam ci­sną­cym się na usta bol­locks, któ­re – jak po­wszech­nie wia­do­mo – nie jest ra­czej sło­wem, któ­re­go na­le­ży uży­wać na lek­cji, więc wy­wo­ła­ło ono spo­re po­ru­sze­nie.

To by­ło ja­kieś 10 lat temu i na­dal uwa­żam, że mó­wie­nie o rpg w kon­tek­ście roz­wo­ju wy­obraź­ni to bzdu­ra. Ja­sne, ćwi­czy­my na­sze mię­śnie kre­atyw­ne, ale to żad­ne ćwi­cze­nie w po­rów­na­niu na przy­kład z kur­sa­mi przy­go­to­waw­czy­mi na for­my prze­my­sło­we na ASP, gdzie ka­żą Ci wy­obra­żać so­bie su­per skom­pli­ko­wa­ne bry­ły.

Dla mnie rpg za­wsze by­ło o czymś zu­peł­nie in­nym. W peł­ni so­bie to uświa­do­mi­łam, kie­dy ja­kiś czas temu Elin Dal­stål za­py­ta­ła na G+, ja­kie zna­cze­nie w na­szym ży­ciu ma­ją gry.

Rpg to przede wszyst­kim roz­mo­wa, spo­tka­nie, in­te­rak­cja spo­łecz­na. To przy­spie­szo­ny kurs w po­zna­wa­niu lu­dzi. Ileż razy sły­sza­łam hi­sto­rie er­pe­go­wych kom­ba­tan­tów, któ­rzy opo­wia­da­li o przy­jaź­niach, któ­re za­czę­ły się od ko­stek i wspól­ne­go opo­wia­da­nia hi­sto­rii! W trak­cie se­sji mamy szan­sę po­kłó­cić się, wal­czyć ra­zem w słusz­nej spra­wie, śmiać się ra­zem do roz­pu­ku czy uro­nić łez­kę wzru­sze­nia. Po do­brej se­sji wiem o współ­gra­czach wię­cej niż po wie­czo­rze spę­dzo­nym na opo­wie­ściach o przy­sło­wio­wej du­pie Ma­ry­ni. Ja­sne, mo­gę nie mieć po­ję­cia, gdzie pra­cu­ją i czy ma­ją koty, ale wiem, jak re­agu­ją w sy­tu­acjach stre­so­wych, na ile są otwar­ci, cze­go się bo­ją, a to wszyst­ko są dla mnie in­for­ma­cje o wie­le cen­niej­sze. (Mo­ja we­wnętrz­na trzy­na­sto­lat­ka chce za­cy­to­wać Har­ry­’e­go Pot­te­ra, więc jej po­zwo­lę: There are some things you can’t share without ending up liking each other, and knocking out a twelve-foot mountain troll is one of them.)

Je­śli du­żo grasz i grasz świa­do­mie, mo­żesz do­wie­dzieć się o lu­dziach cał­kiem spo­ro. Mo­żesz też na­uczyć się du­żo o so­bie – przyj­rzeć się swo­im re­ak­cjom, za­sta­no­wić, dla­cze­go od­czu­wasz tak, a nie ina­czej. I wresz­cie dzię­ki temu mo­żesz uspraw­nić ko­mu­ni­ka­cję. Je­śli wiesz, dla­cze­go re­agu­jesz w dany spo­sób, mo­żesz na­tych­miast roz­wią­zać kon­flik­to­wą sy­tu­ację. Pro­wa­dząc i gra­jąc spo­ro na kon­wen­tach za­czę­łam za­uwa­żać pew­ne okre­ślo­ne typy re­ak­cji u lu­dzi (na­dak­tyw­ność i ga­da­tli­wość wy­wo­ła­ne zde­ner­wo­wa­niem czy pró­bą zro­bie­nia do­bre­go wra­że­nia, fru­stra­cja wy­wo­ła­na nie­moż­no­ścią doj­ścia do gło­su albo roz­draż­nie­nie, gdy hi­sto­ria nie idzie po na­szej my­śli). I lu­dzie re­agu­ją w ten spo­sób nie tyl­ko w trak­cie se­sji, ale i przy nor­mal­nej roz­mo­wie, pod­czas bu­rzy mó­zgów w pra­cy czy w do­wol­nej in­nej sy­tu­acji spo­łecz­nej. Je­śli na­uczy­łeś się roz­po­zna­wać ta­kie sy­tu­acje, to umiesz so­bie też pew­nie z nimi ra­dzić.

Dla­te­go je­stem pe­sy­mist­ką, je­śli cho­dzi o edu­ko­wa­nie mło­dych po­ko­leń gra­czy. Mo­żesz im po­wie­dzieć, jaki typ hi­sto­rii jest faj­ny i co zro­bić, że­by mieć do­brze zba­lan­so­wa­ną po­stać. Ale to są wszyst­ko dru­go­rzęd­ne rze­czy. Bo to cze­go czło­wiek musi się na­uczyć (i cze­go ja się na szczę­ście na­uczy­ła­m), że lu­dzie są róż­ni i nie ma­ją tle­pa­tycz­ne­go wglą­du w moje my­śli. Je­śli cze­goś ja­sno nie za­ko­mu­ni­ku­ję, to nie ma­ją szans wie­dzieć. Dla­te­go trze­ba do­brze ro­zu­mieć, do cze­go się dą­ży, a po­tem ja­sno to przed­sta­wić. Kursu z „jak dobrze żyć i być miłym dla ludzi” niestety w pro­gra­mach szkolnych nie ma, ale rpg mo­że nas sporo z tego na­uczyć, je­śli tyl­ko bę­dzie­my uważ­ny­mi stu­den­ta­mi.

poniedziałek, 17 lutego 2014

O prelekcjach

Przy oka­zji każ­de­go kon­wen­tu zda­rza mi się ma­ru­dzić na ja­kość pre­lek­cji wspól­nie z przy­naj­mniej jed­ną gru­pą zna­jo­mych. Te­raz bę­dę na­rze­kać pu­blicz­nie, ale spró­bu­ję też po­szu­kać roz­wią­zań.

1. Zwykle chodzę tylko na prelekcje znajomych
Wbrew po­zo­rom to nie ko­le­sio­stwo i gru­pa wza­jem­nej ad­o­ra­cji. Po pro­stu wiem, jak ci lu­dzie gra­ją, jak mó­wią i ja­kie ma­ją kom­pe­ten­cje. To zwy­kle oso­by z po­dob­nym sta­żem er­pe­go­wym jak ja, ale tro­chę in­ny­mi do­świad­cze­nia­mi, więc mo­gę się spo­dzie­wać, że ich prelekcje bę­dą w sam raz dla mnie. Oczy­wi­ście każ­dy ma swo­ich zna­jo­mych i na ich pre­lek­cje cho­dzi, więc te gru­py się nie mie­sza­ją i dys­ku­sja bywa do­syć ogra­ni­czo­na, na co nic po­ra­dzić nie moż­na.

2. Chodzę na prelekcje fejmusów
Nie wszyst­kich fej­mu­sów oczy­wi­ście. Ale je­śli na kon­wen­cie jest Lans Ma­ca­bre, to za­wsze sta­ram się iść na przy­naj­mniej jed­ną ich pre­lek­cję. Tak, to też są moi zna­jo­mi, ale poza mną na ich pre­lek­cje cho­dzi masa lu­dzi, któ­rych przy­cią­ga ra­czej re­pu­ta­cja. I „re­pu­ta­cja” jest tu chy­ba lep­sza niż „fejm”, bo Ska­ła czy Alex ma­ją gi­gan­tycz­ne do­świad­cze­nie w gra­niu i w mó­wie­niu o grach, więc na swo­ją opi­nię za­pra­co­wa­li. To też zwy­czaj­nie roz­sąd­ni, doj­rza­li lu­dzie, więc mimo że gra­my w zu­peł­nie róż­ne gry, to wy­cho­dzę z pre­lek­cji za­in­spi­ro­wa­na i z gar­ścią po­my­słów.

3. Rzadko udaje mi się wysłuchać prelekcji w całości
Przy­zwy­cza­jo­na je­stem do sche­ma­tu wstę­p-ro­zwi­nię­cie­-za­koń­cze­nie. Nie wiem, czy wy­nio­słam to z lek­cji pol­skie­go czy z kon­fe­ren­cji na­uko­wych i bran­żo­wych, ale taka kon­struk­cja jest dla mnie punk­tem wyj­ścia. Naj­pierw przed­sta­wiam pew­ne za­ło­że­nia i sta­wiam py­ta­nia lub te­zę, po­tem przy­glą­dam się przy­kła­dom lub ana­li­zu­ję zja­wi­ska, a koń­czę syn­te­zą. Bar­dzo do­bre po­dej­ście, je­śli mia­ła­bym na­pi­sać ar­ty­kuł. Fa­tal­ne, kie­dy mó­wię na kon­wen­cie.

Na­strój kon­wen­tu jest taki, że ła­zi się z miej­sca na miej­sce, po­ty­ka o zna­jo­mych, wpa­da w wir plot­ko­wa­nia, sia­da się do plan­szów­ki, któ­ra trwa dłu­żej niż się są­dzi­ło, albo wy­cho­dzi się na obiad i wra­ca po czte­rech go­dzi­nach lub na­stęp­ne­go dnia. Pre­lek­cje ma­ją za to zu­peł­nie inny rytm. Mu­sia­ły­by być na­praw­dę su­per, że­bym chcia­ła się temu rytmowi pod­po­rząd­ko­wać. W efek­cie spóź­niam się na pra­wie wszyst­kie pre­lek­cje poza wła­sną, albo wy­cho­dzę 15 mi­nut wcze­śniej. Z tego miej­sca prze­pra­szam wszyst­kich po­krzyw­dzo­nych pre­le­gen­tów. Wy­da­je mi się jed­nak, że ła­twiej zmie­nić kon­struk­cję pre­lek­cji niż zmu­sić ca­ły kon­went, że­by się do pre­lek­cji do­sto­so­wał.

Jest jednak wyjście. Sta­szek na­zwał to kon­struk­cją mo­du­ło­wą. O co cho­dzi? Chcia­ła­bym tak kon­stru­ować wy­stą­pie­nie, że­by skła­da­ło się z kil­ku (o­ko­ło pię­ciu) mi­ni­-pre­lek­cji. Nie mam na my­śli aneg­dot, ale ra­czej mi­ni­-pro­ble­my, któ­re pre­zen­tu­je­my i roz­wią­zu­je­my. (Uwa­ga na mar­gi­ne­sie: wszyst­kie moje wy­stą­pie­nia sta­ram się kon­stru­ować tak, że­by roz­wią­zać ja­kiś pro­blem. Nie lu­bię pre­lek­cji laj­fstaj­lo­wych.) Tyl­ko nie mam po­ję­cia, jak to zro­bić, bo w ten week­end nie star­czy­ło mi na­wet cza­su na po­rząd­ne roz­wią­za­nie jed­ne­go pro­ble­mu, więc nie wiem, jak mia­ło­by się udać z pię­cio­ma.

4. Nie wiem, co zrobić z publicznością
Oczy­wi­ście pu­blicz­ność to pod­sta­wa, do ko­goś trze­ba mó­wić. Jed­nak jako pre­le­gent­ka zu­peł­nie nie po­tra­fię się z nią ob­cho­dzić. Boję się, że ktoś za­cznie ga­dać obok te­ma­tu i wszyst­ko się po­sy­pie, a ja mam prze­cież tyle waż­nych rze­czy do prze­ka­za­nia (na­pi­sa­łam to z pew­ną do­zą au­to­iro­nii, mind you). Chy­ba też dla­te­go moje pre­lek­cje wy­glą­da­ją czę­ściej jak per­for­mens niż spo­koj­na roz­mo­wa. Staram się zaczarować słuchaczy moją charyzmą, żeby mi na tę godzinę czy dwie całkowicie uwierzyli (j.w.). W efek­cie bar­dzo trud­no mi po­tem oce­nić, jaki był fak­tycz­ny od­biór pre­lek­cji.

Jak wspo­mnia­łam, bo­ję się, że ktoś mi wej­dzie z bu­cio­ra­mi w wystąpienie. Lu­bię też my­śleć, że je­śli ktoś przy­szedł do mnie na pre­lek­cję, to chce po­słu­chać wła­śnie mnie, a nie tym­cza­so­we­go i sa­mo­zwań­cze­go guru z pu­blicz­no­ści, bo jako od­bior­ca sama tak wła­śnie dzia­łam – chcę po­słu­chać, jak Pla­ne mó­wi o eru­dy­cji. I su­per, że lu­dzie ma­ją mą­dre spo­strze­że­nia, ale ja chcia­łam po­słu­chać Plane'a, nie kogoś in­ne­go. Są tacy, któ­rzy wul­gar­nie ka­żą się pu­blicz­no­ści za­mknąć, ale są też tacy, któ­rzy ma­ją zbyt wie­le kul­tu­ry oso­bi­stej, że­by to zro­bić. I to pro­wa­dzi mnie do ko­lej­ne­go punk­tu.

5. Nie wiem, czy lubię się kłócić
Na pew­no lu­bię dys­ku­to­wać, ale nie wiem, czy przy 10+ oso­bach i w ogra­ni­czo­nym cza­sie dys­ku­sja jest moż­li­wa. Nie wiem też, czy na kon­wen­cie lu­dziom za­le­ży na dys­ku­sji, czy ra­czej na po­ka­za­niu, że są tacy strasz­nie mą­drzy i faj­ni. Nie wiem, czy i mnie nie za­le­ży mo­men­ta­mi na tym dru­gim (prze­cież wiem, że gram do­brze i faj­nie, gdy­by by­ło ina­czej, to prze­cież bym tak nie gra­ła). Zatem dziw­nym nie jest, że – o ile pre­le­gent po­zwo­li – wy­stą­pie­nie zmie­nia się w pa­nel, dys­ku­sję, a na­wet kłót­nię (i po­tem wra­ca się do domu z mę­czą­cą chryp­ką). Za­ska­ku­ją­ce jest to że od 10 lat lu­dzie kłó­cą się o to samo. I zu­peł­nie oso­bi­ste za­sko­cze­nie: lu­dzie da­lej kłó­cą się o tzw. in­die. The For­ge zdą­ży­ło umrzeć i pod­jąć pró­bę zmar­twych­wsta­nia, a w Pol­sce lu­dzie da­lej się kłó­cą o to czy to na pew­no rpg (i czy jest „nor­mal­ne­”). Z jed­nej stro­ny bar­dzo chcę się po­kłó­cić. Z dru­giej – nie mam już si­ły i tyl­ko wzdy­cham cięż­ko.

6. Rzadkie są fajne formy interakcji
Pa­rę lat temu na Fa­sta­va­lu by­łam na su­per­in­te­re­su­ją­cym wy­stą­pie­niu Ja­re­da i Lu­ke­'a. Pa­no­wie wie­dzą, jak za­an­ga­żo­wać pu­blicz­ność nie pozwalając jej jednocześnie zbo­czyć na ma­now­ce. No i na ko­niec ca­ły tłum gra w Ac­tion Ca­stle. I nie ma zna­cze­nia, że wcze­śniej wi­dzia­ło się w in­ter­ne­tach, jak inni to ro­bią. Ra­dość z od­kry­cia opcji save za każ­dym ra­zem jest taka sama. I kie­dy w tym roku na zjA­vie Pe­tra i TOR po­pro­wa­dzi­li pu­blicz­no­ści Mur­de­ro­us Ghost mo­głam tyl­ko pod­sko­czyć z ra­do­ści. Ta gra Vin­cen­ta Ba­ke­ra dzię­ki swo­jej kon­struk­cji przy­po­mi­na­ją­cej Cho­ose Your Own Ad­ven­tu­re świet­nie się do tego na­da­je.

7. Potrzebne jest RPG 101
Wy­da­je mi się też, że ta­kie atrak­cje znacz­nie le­piej prze­ka­zu­ją, jak grać, niż na­wet naj­dłuż­sze opo­wie­ści. Wspo­mi­nam kon­kurs na nar­ra­cję or­ga­ni­zo­wa­ny przez Lans Ma­ca­bre kil­ka lat temu na Avan­gar­dzie. Or­ga­ni­za­to­rzy pusz­cza­li mu­zy­kę, a uczest­ni­cy im­pro­wi­zo­wa­li opi­sy. Każ­dy ko­lej­ny etap wy­glą­dał tro­chę ina­czej i był tro­chę trud­niej­szy, ale ba­wi­łam się fan­ta­stycz­nie, a fi­nał z prze­ka­zy­wa­niem so­bie bu­tel­ki, któ­ra słu­ży­ła za mi­kro­fon był nie­sa­mo­wi­cie eks­cy­tu­ją­cy. I wte­dy oka­za­ło się, że to, co uwa­żam za nor­mal­ną narrację, jest czymś szcze­gól­nym, że jed­nak więk­szość lu­dzi na sali nie po­tra­fi tego zro­bić. A uczy się chy­ba naj­le­piej przez przy­kład.

Pa­mię­tam też ja­kiś kon­went daw­no, daw­no temu (praw­do­po­dob­nie był to Dra­cul 2005 w Gli­wi­cach), gdzie tra­fi­łam na coś po­dob­ne­go – ka­wał­ki se­sji im­pro­wi­zo­wa­ne do mu­zy­ki. Wte­dy nie by­łam na sce­nie, tyl­ko wśród pu­blicz­no­ści, i to, co wy­czy­nia­li pro­wa­dzą­cy, ro­bi­ło na mnie na­praw­dę du­że wra­że­nie.

Tak samo do­bre są for­my warsz­ta­to­we. Ska­ła pro­wa­dził kie­dyś ta­ką pre­lek­cję­/warsz­tat, pod­czas któ­rej lu­dzie za­da­wa­li mu róż­ne pro­ble­ma­tycz­ne py­ta­nia, a on od­po­wia­dał. Taka for­mu­ła wy­da­je mi się naj­lep­szym spo­so­bem na do­tar­cie do re­al­nych pro­ble­mów czy spraw, któ­re lu­dzi fak­tycz­nie in­te­re­su­ją.

Są jesz­cze „zwy­kłe” pre­lek­cje prze­zna­czo­ne dla po­cząt­ku­ją­cych lub nie­ogar­nię­tych er­pe­gow­ców. Wy­bra­łam się na ta­ką na zjA­vie w pró­bie wy­rwa­nia się z krę­gu pre­lek­cji pro­wa­dzo­nych przez zna­jo­mych. Kie­dy we­szłam, oka­za­ło się, że na sali jest tyl­ko grup­ka lu­dzi, po­nie­waż w po­ło­wie dwu­go­dzin­ne­go wy­stą­pie­nia więk­szość wy­szła (bo inne pre­lek­cje i zo­bo­wią­za­nia). Zo­sta­łam i przez go­dzi­nę bar­dzo mi­ło mi się plot­ko­wa­ło (lu­dzie gra­ją w de­de­ki, Wol­sun­ga, Kla­nar­chię – rze­czy, o któ­rych nie mam po­ję­cia!). Po­tem za­czę­ła się ich ko­lej­na pre­lek­cja: roz­sąd­na w tre­ści i do­brze wy­gło­szo­na, ale nie­szcze­gól­nie dla mnie in­te­re­su­ją­ca. Po­zo­sta­je więc py­ta­nie, czy lu­dzie, do któ­rych ta­kie wy­stą­pie­nia są ad­re­so­wa­ne, fak­tycz­nie na nie przy­cho­dzą.



Tyle moich żalów. Wylejcie swoje, uczestnicy konwentów!

środa, 11 grudnia 2013

Grenselandet 2013

Kie­dy jesz­cze miesz­ka­łam w Oslo, or­ga­ni­zo­wa­ny tam fe­sti­wal krót­kich form lar­po­wych wy­ma­gał ode mnie je­dy­nie krót­kiej prze­jażdż­ki ro­we­rem w dół na Ma­jor­stu­en. Te­raz to więk­sza wy­pra­wa, a i sam fe­sti­wal prze­niósł się w inne miej­sce. 23 gry, ale ze wzglę­du na za­cho­dzą­ce na sie­bie ter­mi­ny moż­na za­grać tyl­ko w trzy, gó­ra czte­ry. Do tego im­pre­za uro­dzi­no­wa Fan­ta­si­for­bun­det (jed­ne­go z or­ga­ni­za­to­rów) i wie­czór pro­mu­ją­cy książ­kę z tek­sta­mi LAR­P-ów wy­da­ną przez La­ivfa­brik­ken. Trze­ba spo­ro si­ły, że­by przejść przez to wszyst­ko na naj­wyż­szych ob­ro­tach. Mnie uda­ło się za­grać w jed­ną grę do­brą, jed­ną nie­złą i jed­ną na­praw­dę wy­bit­ną.


Next stop: Kymlinge
Sofia Stenler, Annica Strand, Annica Lykta
Gru­pa pa­sa­że­rów je­dzie po­cią­giem, któ­ry zmie­rza do Sztok­hol­mu. Przed grą każ­dy z uczest­ni­ków wy­peł­nił kró­ciut­ką an­kie­tę, w któ­rej za­zna­czał, ja­kie­go typu te­ma­ty go in­te­re­su­ją (po­dej­mo­wa­nie trud­nych de­cy­zji? zmu­sza­nie in­nych do ich po­dej­mo­wa­nia? war­to­ści? ro­dzi­na?) i zgod­nie ze swo­imi pre­fe­ren­cja­mi po krót­kiej roz­grzew­ce, któ­ra kon­cen­tro­wa­ła się głów­nie na bu­do­wa­niu za­ufa­nia mię­dzy gra­cza­mi, do­sta­wał swo­ją po­stać. Po­tem na­stę­po­wa­ła im­pro­wi­za­cja. Bo­ha­te­ro­wie po­dzie­le­ni byli na gru­py (np. para za­ko­cha­nych, przy­ja­cie­le) od dwóch do czte­rech osób. W trak­cie im­pro­wi­za­cji bu­do­wa­li­śmy wspól­ne wspo­mnie­nia i ro­bi­li­śmy wy­wiad, któ­ry miał po­móc gra­czo­wi le­piej zro­zu­mieć swo­ją po­stać.

Sama gra po­dzie­lo­na by­ła na kil­ka pięt­na­sto­mi­nu­to­wych scen od­dzie­lo­nych od sie­bie prze­rwa­mi. W prze­rwach nie­sa­mo­wi­ta An­ni­ka gra­ła na har­fie i ta mu­zy­ka bar­dzo po­ma­ga­ła wy­czuć na­strój opo­wie­ści. Po­dob­ną funk­cję peł­ni­ły frag­men­ty pro­zy lub wier­sze do­łą­czo­ne do po­sta­ci, te­atral­ne oświe­tle­nie i wy­świe­tla­ny na ścia­nie wi­dok z okna ja­dą­ce­go po­cią­gu.

Wszyst­ko, co zo­sta­nie na­pi­sa­ne po­ni­żej, mo­że być za­kwa­li­fi­ko­wa­ne jako spo­iler – lo­jal­nie ostrze­gam.

Tak na­praw­dę Next Stop: Kym­lin­gen to po­etyc­ka opo­wieść o śmier­ci i po­świę­ce­niu. Po ro­ze­gra­niu pierw­szej sce­ny otrzy­mu­je się in­struk­cję, aby ko­lej­ną ro­ze­grać tak samo, jak po­przed­nią, na ile to jest moż­li­we. A po­tem znów i znów. Bo­ha­te­ro­wie po­wo­li orien­tu­ją się, że krzy­ki lu­dzi na koń­cu pierw­szej sce­ny to ich wła­sne krzy­ki. Po­ciąg miał wy­pa­dek, wie­lu pa­sa­że­rów zo­sta­ło ran­nych, także śmiertelnie. Po wypadku zabłąkane dusze plątają się po pociągu i nie mogą go opuścić, póki nie wypełnią różnych zobowiązań. Jest jednak szansa na odzyskanie życia. Jeśli naprawdę zależy Ci na jakiejś osobie, możesz oddać wszystkie wspomnienia o sobie tajemniczym gościom w pociągu. Je­śli to zro­bisz, pa­mięć o to­bie za­gi­nie, ale wy­bra­na przez cie­bie oso­ba zy­ska kil­ka do­dat­ko­wych lat ży­cia.

Choć w roz­gryw­ce bie­rze udział kil­ka­na­ście osób, to kon­takt ma się tak na­praw­dę tyl­ko z oso­ba­mi, z któ­ry­mi wcze­śniej stwo­rzy­ło się re­la­cje. Dla mnie to ogrom­ny plus – nie tra­cę cza­su na po­zna­wa­nie imion i hi­sto­rii wszyst­kich bo­ha­te­rów, ale sku­piam się na tym, co istot­ne. Ow­szem, zda­rza się, że ką­tem ucha usły­szy się, że gdzieś z boku roz­gry­wa­ją się na­praw­dę epic­kie zda­rze­nia i wte­dy chcia­ło­by się wszyst­ko za­trzy­mać i słu­chać cu­dzych opo­wie­ści, ale czas ucie­ka, wspo­mnie­nia bled­ną i wkrót­ce już nic z nas nie po­zo­sta­nie, trze­ba więc szyb­ko po­dej­mo­wać de­cy­zje.

To był je­den z tych LAR­P-ów, któ­re wy­ma­ga­ją so­lid­ne­go deb­gie­fin­gu. To tro­chę tak dzia­ła: im bar­dziej się emo­cjo­nal­nie otwo­rzysz, tym wol­niej i ostroż­niej mu­sisz z tego sta­nu wy­cho­dzić. Or­ga­ni­za­tor­ki bar­dzo o to za­dba­ły, każ­dy mógł się wy­ga­dać i do­stać tyle uwa­gi, ile tyl­ko po­trze­bo­wał.


Papers
Petter Karlsson, Martin Rother-Schirren
To by­ło nie­sa­mo­wi­cie sur­re­ali­stycz­ne do­świad­cze­nie. Krót­ka, za­le­d­wie go­dzin­na roz­gryw­ka, któ­ra spra­wia, że czło­wiek nie mo­że prze­stać się uśmie­chać. Po pro­stu jed­na wiel­ka pa­ro­dia ży­cia w biu­rze. Pra­cu­jesz w agen­cji in­te­rak­tyw­nej? Re­dak­cji? Masz na co dzień do czy­nie­nia z pro­jek­ta­mi i biu­ro­kra­cją? Od­naj­dziesz się tu.

Jest kil­ka za­sad: trze­ba roz­ma­wiać, cią­gle. Ale nie moż­na mó­wić o smut­nych rze­czach, po­li­ty­ce, nie moż­na na­rze­kać. Moż­na mó­wić o swo­im hob­by, o tym, co ro­bi­ło się w week­end. Moż­na, a na­wet na­le­ży, być szczę­śli­wym i pod­eks­cy­to­wa­nym. Wszyst­kie roz­mo­wy od­by­wa­ją się przy dys­try­bu­to­rze z wo­dą, jak to w biu­rach. Poza tym są jesz­cze pro­jek­ty. Ry­so­wa­nie. Zgnia­ta­nie i roz­pro­sto­wy­wa­nie kar­tek. Są pra­cow­ni­cy mie­sią­ca, de­hu­ma­ni­za­cja, utra­ta in­dy­wi­du­al­no­ści. Mam wra­że­nie, że każ­dy mo­że z tej gry wy­cią­gnąć dla sie­bie coś zu­peł­nie in­ne­go. Nie­któ­rzy go­to­wi byli uznać, że nie­na­wi­dzą swo­jej pra­cy, inni wręcz prze­ciw­nie.

Mnie Pa­pers uświa­do­mi­ło, że w mo­jej pra­cy lu­bię przede wszyst­kim pro­ces kre­atyw­ny. Naj­le­piej dzia­ła to wte­dy, kie­dy nie sku­piam się na tym,czy mój pro­jekt bę­dzie wdro­żo­ny, czy też idzie do ko­sza. Po pro­stu kon­cen­tru­ję się na tym, co daje mi sa­tys­fak­cję.


Mikodine XA
Lauri Lukka
Dys­to­pia w świe­cie far­ma­cji. Uda­ło się stwo­rzyć wspa­nia­ły lek, któ­ry po­zwa­la na utra­tę wagi bez prak­tycz­nie żad­nych skut­ków ubocz­nych (po­tem mo­że się oka­zać, że jest tro­chę ina­czej, ot, dro­bia­zgi w ko­lej­nej ge­ne­ra­cji)) Gra­cze wcie­la­ją się w człon­ków za­rzą­du kor­po­ra­cji far­ma­ceu­tycz­nej, a sama gra to dwa ich spo­tka­nia, któ­re do­ty­czą wy­pusz­cze­nia no­wej li­nii Mi­ko­di­ne w wer­sji dla dzie­ci. Lau­ri wcie­lał się w se­kre­ta­rza i prze­wod­ni­czą­ce­go spo­tka­nia, pod­su­wa­jąc ko­lej­ne te­ma­ty do dys­ku­sji. Dwie oso­by (w tym ja) od­gry­wa­ły gło­sy ego­izmu (ja) i od­po­wie­dzial­no­ści (in­ny gracz). By­ło to o tyle trud­ne, że do koń­ca nie mo­głam zro­zu­mieć, na ile po­win­nam pod­su­wać ego­istycz­ne my­śli, a na ile lob­bo­wać za wpro­wa­dze­niem leku.

Bar­dzo po­do­ba­ły mi się na­to­miast ćwi­cze­nia wpro­wa­dza­ją­ce i me­ta­tech­ni­ki. Wszyst­ko opie­ra­ło się na du­żej uważ­no­ści – ćwi­czy­li­śmy wy­czu­wa­nie zmian na­stro­ju w po­miesz­cze­niu, za­uwa­ża­nie emo­cji in­nych gra­czy i wspól­ne two­rze­nie my­śli prze­wod­nich. By­ło to po­trzeb­ne w sa­mej grze do dwóch rze­czy: two­rze­nia fali mek­sy­kań­skiej i eska­la­cji (na­zwy moje). Fala po­le­ga­ła na tym, że kil­ka osób pod­ła­py­wa­ło fra­zę, któ­rą wy­po­wie­dział ktoś inny i przed chwi­lę każ­dy po­wta­rzał te same sło­wa (np. „Mi­ko­di­ne is hap­pi­nes­s”). Eska­la­cja to bu­do­wa­nie spo­tli­gh­tu dla ja­kiejś oso­by. Gdy ktoś za­czy­na opo­wia­dać ja­kąś epic­ką hi­sto­rię, resz­ta za­czy­na nu­cić np. me­lo­dię z Roc­ky­’e­go – wte­dy oso­ba, któ­ra opo­wia­da, ma uczy­nić swo­ją hi­sto­rię jesz­cze bar­dziej epic­ką.

Za­ska­ku­ją­ce jest to że w przy­pad­ku Mi­ko­di­ne me­ta­tech­ni­ki i warsz­ta­ty by­ły bar­dziej atrak­cyj­ne niż sama gra.



czwartek, 29 sierpnia 2013

A Taste for Murder

Na Po­lterZ­lo­cie za­gra­łam wresz­cie w A Taste for Murder Grahama Walmsleya. Au­tor jest bry­tyj­czy­kiem i jego gra też jest bar­dzo bry­tyj­ska. Do­ty­czy mor­der­stwa, któ­re ma miej­sce w jed­nej z po­sia­dło­ści w An­glii w la­tach 30–tych. Gra­cze wcie­la­ją się w człon­ków ro­dzi­ny, służ­bę, przy­ja­ciół domu i krew­nych. W skró­cie: Aga­ta Chri­stie + Do­wn­ton Ab­bey / Gos­ford Park.



Na po­cząt­ku two­rzy­my bo­ha­te­rów oraz re­la­cje mię­dzy nimi. U nas by­ła pani domu, Nora, któ­ra spro­wa­dzi­ła swo­jej cór­ce za­bój­czo przy­stoj­ne­go tre­ne­ra te­ni­sa imie­niem Sean, z któ­rym mia­ła ro­mans. Cór­ka Nory, Ja­cqu­eli­ne (ja­ko wy­zwo­lo­na ko­bie­ta w sze­ro­kich spodniach i z pa­pie­ro­sem wo­la­ła być na­zy­wa­na Jac­kie), tre­no­wa­ła kro­kie­ta i by­ła na­wet mi­strzy­nią hrab­stwa, ale bar­dziej niż grą in­te­re­so­wa­ła się swo­ją tre­ner­ką Kate (po­stać nie­za­leż­na). W domu go­ścił też Ha­rold Pye (nie my­lić z Pie), a self made man, kon­ku­rent do rę­ki pan­ny Jac­kie. Wy­co­fa­ny i spo­koj­ny Ha­rold kon­tra­sto­wał z ku­zyn­kiem Gor­do­nem (u­za­leż­nio­ny od ha­szy­szu i in­nych sub­stan­cji), któ­ry nie­daw­no po­wró­cił do ro­dzin­ne­go domu z po­dró­ży po Afry­ce i znów za­czął so­bie owi­jać wo­kół pal­ca No­rę (ciot­kę, ale na­zy­wa­ną przez nie­go mat­ką).

Każ­dy gracz do­sta­je sześć ko­stek i roz­dzie­la je na swo­jej kar­cie mię­dzy po­zo­sta­łe po­sta­ci. Sym­bo­li­zu­ją one wpływ, jaki ma na in­nych bo­ha­te­rów.

Sama gra dzie­li się na trzy akty: pierw­szy (w­pro­wa­dze­nie), dru­gi (do­cho­dze­nie), i trze­ci (ro­zwią­za­nie). Na sa­mym po­cząt­ku nie ma jesz­cze żad­ne­go mor­der­stwa. Sce­ny roz­gry­wa­ne są we­dług pew­ne­go sche­ma­tu. Za­wsze za­czy­na się od sce­ny zbio­ro­wej (lo­su­je się po­go­dę i wy­bie­ra oka­zję, np. chłod­no, acz sło­necz­nie + za­wo­dy strze­lec­kie). Do sce­ny do­łą­cza­ją wszy­scy po ko­lei. Wy­pa­da przy­wi­tać się z po­zo­sta­ły­mi i wy­mie­nić kil­ka uprzej­mych uwag (o po­go­dzie, sta­nie po­sia­dło­ści czy ostat­nich wy­da­rze­niach). Po­tem bo­ha­te­ro­wie za­pra­sza­ją się na stro­nę i za­czy­na­ją się sce­ny po dwie oso­by. W trak­cie tych scen je­den bo­ha­ter pró­bu­je wpły­nąć na dru­gie­go i zmu­sić go do zro­bie­nia cze­goś, cze­go tam­ten nie chce. I tak Nora mo­że za­pro­sić ku­zyn­ka Gor­do­na na prze­chadz­kę do ogro­du ró­ża­ne­go (zaw­sze na­le­ży po­dać, gdzie ma miej­sce sce­na). W jej trak­cie bę­dzie pró­bo­wa­ła zmu­sić go do po­zby­cia się dia­bel­skich fio­lek. Oczy­wi­ście nie moż­na od razu przejść do rze­czy. War­to wy­mie­nić kil­ka uprzej­mych uwag i po­wo­li zmie­rzać w stro­nę te­ma­tu za po­mo­cą alu­zji. Kie­dy już wia­do­mo, kto na kogo bę­dzie chciał wpły­nąć, wszy­scy rzu­ca­ją ta­ką ilo­ścią ko­ści, ja­ką za­pi­sa­li przy oso­bie, na któ­rą wy­wie­ra­ny jest wpływ. Ten, kto ma naj­wyż­szy wy­nik, de­cy­du­je, czy uda­ło się wy­wrzeć wpływ, czy nie. Je­śli tak, to po­stać, któ­ra wy­wie­ra­ła na­cisk, zy­su­je punkt (kost­kę) wpły­wu, a ta, któ­ra pod­da­ła się jej woli, tra­ci.

Akt pierw­szy ma dwie tury. Tura koń­czy się, kie­dy każ­dy miał już oka­zję za­pro­sić ko­goś na stro­nę.

Na za­koń­cze­nie pierw­sze­go aktu każ­dy z gra­czy za­pi­su­je na kar­tecz­ce imię po­sta­ci, któ­ra jego zda­niem po­win­na paść ofia­rą mor­der­stwa. Moż­na po­dać imię swo­jej po­sta­ci. Po­tem lo­su­je­my i dru­gi akt za­czy­na się od tego, że gracz, któ­re­go po­stać zo­sta­ła za­bi­ta, opi­su­je, gdzie i w ja­kim sta­nie zna­le­zio­no jego cia­ło. Od tej pory nie gra już swo­ją po­sta­cią, ale sta­je się In­spek­to­rem Cha­pe­lem (ma dwie kost­ki wpły­wu na każ­de­go, nikt nie ma wpły­wu na nie­go).

Sce­ny prze­bie­ga­ją po­dob­nie jak w pierw­szym ak­cie: są sce­ny zbio­ro­we i sce­ny na stro­nie. Jed­nak tym ra­zem pod­czas scen je­den na je­den po­sta­ci sta­ra­ją się na­wza­jem zmu­sić do wy­ja­wie­nia ja­kiejś bo­le­snej praw­dy o re­la­cji z za­mor­do­wa­ną po­sta­cią. Wy­cho­dzi przy tym mnó­stwo bru­dów na te­mat tru­pa. Gra­cze za­pi­su­ją ujaw­nio­ne fak­ty na kar­cie po­dej­rza­ne­go. Każ­dy ko­lej­ny fakt musi być bar­dziej pa­skud­ny – we­dług sche­ma­tu 1) Moja re­la­cja z X to A w se­kre­cie… 2) Co gor­sza… 3) Ale naj­gor­sze, że…

Kie­dy dwie po­sta­ci ma­ją uzu­peł­nio­ne kar­ty, za­czy­na się akt trze­ci i spraw­dza­my, kto jest mor­der­cą. Wszy­scy rzu­ca­ją ko­ść­mi wpły­wu i zwy­cięz­ca wy­bie­ra mor­der­cę. Po­tem od­gry­wa­my sce­nę aresz­to­wa­nia i ko­niec.



Podręcznik zawiera mnóstwo fajnych list, z których można sobie wylosować pogodę albo pomieszczenie, w którym odbywa się scena. Moim zdaniem dodaje to humoru, bo gra ma raczej lekki nastrój. Co prawda dzieją się rzeczy straszne, ale postaci są przerysowane. Sympatyzujemy z nimi, ale widzimy ich wady.

Je­śli ktoś nie czu­je się za do­brze w la­tach 30–tych i na­rze­ka na brak zna­jo­mo­ści re­aliów, pod­ręcz­nik mu w tym po­mo­że. Zwięź­le opi­sa­no tam wszyst­ko, co ko­niecz­ne: od za­sad zwra­ca­nia się do po­szcze­gól­nych człon­ków ro­dzi­ny, przez sta­tus ko­biet, prze­bieg ty­po­we­go dnia po opis po­sił­ków (z prze­pi­sa­mi).

Dla mnie A Taste for Murder to fajna party game. Taka erpegowa alternatywa dla planszówek.

---

Podziękowania dla Alicji, Artura, Jarka i Juliana (kolejność alfabetyczna) za przemiłą grę.
Obrazki pochodzą stąd. Epoka nie do końca się zgada, ale klimat – jak najbardziej.